Velika Planina

To położony w słoweńskich Alpach Kamnickich rozległy płaskowyż wysokości 1500 -1600 metrów z pastwiskami i charakterystycznymi chatami pasterskimi. W sezonie turystycznym miejsce to „tętni życiem", my jedziemy tam w połowie maja, w zasadzie przed sezonem, ciekawe jak tam będzie.
Płaskowyż położony jest ok. 10 km na północ od miejscowości Kamnik, od której wzięło nazwę całe pasmo górskie, oraz o 30 km od Ljubljany, skąd wyruszamy na zwiedzanie. W miarę oddalania się od położonej wśród niskich wzgórz stolicy Słowenii i zbliżania się do wysokich Alp Kamnickich, których najwyższe szczyty są wysokości rzędu 2500 metrów, pogoda się diametralnie zmienia, zamiast przyjemnego słońca i błękitnego nieba pojawia się dużo, bardzo dużo chmur. Na szczęście są one wysokie i sięgają w pobliże szczytów lub ponad ich wierzchołki.
Najprostsza metod dostania się na Veliką Planinę to wyjazd kolejką startującą z głębokiej doliny Kamniškiej Bystricy. Kolejka pokonuje ok. 1100 metrów przewyższenia w dwóch etapach: pierwszy to przejazd kolejką wagonikową z doliny (ok. 550 metrów npm.) pod szczyt Šimnovca (1402 m npm.), drugi etap to przejazd wyciągiem krzesełkowym już po terenie płaskowyżu pod najwyższe miejsce na nim, czyli szczyt Gradišče (1667 m npm.) Na samym płaskowyżu znajduje się kilka innych szczytów, ale ich zdobywanie nie jest główną atrakcją wycieczki, raczej jest nią spacer po pastwiskach i podziwianie krajobrazu.

przy dolnej stacji kolejki

Kabinka kolejki z pierwszego etapu mieści ok. 30 osób i przypomina stary wagonik kolejki na Kasprowy Wierch. Kolejka w zależności od sezonu turystycznego jeździ co pół godziny lub co godzinę, w maju oczywiście kursuje rzadziej.
 
górna część doliny Kamniškiej Bystricy i Alpy Kamnickie

Zbocza gór na początku wyjazdu są stosunkowo płaskie i Ukochana zastanawia się, czy nie można by wyjść na Veliką Planinę pieszo. Otóż fakty są takie, że płaskowyż jest otoczony stromymi zboczami, jedyne drogi i znakowane szlaki turystyczne znajdują się po jego południowo-wschodniej stronie, dokładnie naprzeciwko nas. Mapy pokazują jakieś nieznakowane ścieżki od naszej strony, ale biorąc pod uwagę zagęszczenie poziomic na mapie, idąc pieszo łatwo o wpakowanie się w jakąś niespodziankę, abstrahując od sensowności takiego podchodzenia. Wątpliwości Ukochanej nieco rozwiewa dalszy ciąg jazdy, gdzie teren wyraźnie nabiera na stromiźnie. Zbocza, choć porośnięte lasem, przypominają nachyleniem ostatnie metry podjazdu na Kasprowy Wierch. I tyle w temacie samodzielnego podchodzenia.
Przesiadamy się na wyciąg krzesełkowy. Robi się bardziej płasko, zbocza wyglądają na potraktowane „erozją narciarską", tak wyglądają często w lecie intensywnie użytkowane stoki narciarskie. Pewną niespodzianką jest widok wyciągów orczykowych, które w Polsce są już prehistorią. Czyżby informacje o ośrodku narciarskim na Velikiej Pianinie miały też walor historyczny? Nie wiadomo, choć z obserwacji poczynionych podczas słoweńskich wakacji nachodzi mnie taka konstatacja, że w przeciwieństwie do Austrii i Włoch Słowenia nie jest krajem stawiającym mocno na narciarstwo zjazdowe, choć warunki ku temu ma.
Wyciąg krzesełkowy jest dwuetapowy, w połowie znajduje się stacja, gdzie krzesełka zwalniają i można wysiąść, ale my zsiadamy z krzesełek na samej górze. Przed nami piesza pętla po Velikiej Planinie:
 
źródło: mapy.com

LINK DO MAPY NA MAPY.COM

na Gradišcu

Mamy połowę wyjątkowo zimnego maja 2025 roku, dodatkowo wysokość robi swoje, temperatura tak na oko to +10 stopni. Na szczęście nie wieje, a chmury są stosunkowo wysoko. Przydałoby się trochę słońca, zwłaszcza że z góry widzimy oświetlone nim tereny podgórskie.
 
Alpy Kamnickie

Teren ma tę zaletę, że w zasadzie nie trzeba się trzymać szlaku czy ścieżek, bo jest w miarę płasko, dużo łąk, po których można chodzić na azymut. Trzeba jedynie uważać na licznie pozostawione przez krowy „miny przeciwpiechotne".
Realizując opisane wcześniej „swobodne wędrowanie" schodzimy na chwilę ze znakowanej ścieżki, by wejść na znajdujący się nad nią szczyt Planjava. Moje zainteresowanie budzi fakt, że tam znajduje się idące wzdłuż grzbietu ogrodzenie, za którym prawdopodobnie będzie urwisko. Urwisko faktycznie jest, choć nie wygląda jakoś spektakularnie, za to można zauważyć że nad dolinami nadal świeci słońce, nie to co u nas. Widok na chaty z góry też jest niczego sobie.
W okresie letnim od czerwca do września na płaskowyżu trwa wypas bydła. Pasterze wyrabiają na miejscu wyroby mleczne, które można na miejscu zakupić. Teraz wszystkie chaty są pozamykane, ale widać, że dużo z nich jest przystosowanych do obsługi gastronomii - są w nich małe okienka przeznaczone na bufet, a przed nimi stoją ławy do konsumpcji.
Oprócz chat przeznaczonych dla pasterzy znajdują się na płaskowyżu również chaty przeznaczone na wynajem dla turystów, nawiązujące architektonicznie do architektury chat pasterskich. Gdy wszystkie chaty są pozamykane, to ciężko na pierwszy rzut oka odróżnić, które są które, ponieważ chaty na wynajem mają architekturę nawiązującą do pasterskich - chwała za ten pomysł i konsekwencję w jego realizacji.
W kwietniu płaskowyż stanowi raj dla miłośników krokusów, podobno jest tu ich więcej niż na Polanie Chochołowskiej. Spacerując teraz odnajdujemy jakieś ich resztki oraz stosunkowo niewiele rosnących innych kwiatów. Ja nie jestem jakoś specjalnie „kwiatkowy", ale taką małą próbkę postanawiam wam zaserwować:
Z Planjavy schodzimy swobodnie, korzystając też z sieci ścieżek prowadzących do licznych znajdujących się tu chat. Kierujemy się w stronę położonej na niewielkim wzniesieniu kaplicy Matki Boskiej Śnieżnej.
Tu widać, tak na moje oko, chatę pasterską z przygotowanym bufetem (okienko teraz zamknięte) oraz ławami dla klientów:
Okoliczny krajobraz oraz drewniana bryła niewielkiej kapliczki kojarzy się wizualnie ze Skandynawią.
Za kapliczką podążamy szlakiem pośród pofalowanych wzniesień przypominających mi z kolei polodowcowe moreny Suwalszczyny. Słowenia - Suwalszczyzna - Norwegia, bardzo odległy łańcuch skojarzeń.      
Przed nami trzy położone obok siebie schroniska górskie: Domžalski Dom, Črnuški Dom i Jarški Dom oraz nadzieja na ciepły obiad, choć swoje jedzenie przezornie zabraliśmy. Niestety, pierwsze schronisko (Domžalski Dom) jest zamknięte na głucho.
Dochodząc do drugiego widzimy już z daleka otwarte drzwi wejściowe. Sukces, można zjeść coś ciepłego, bo temperatura nie rozpieszcza. Ukochana wędruje w kurtce puchowej. Zamawiam kociołkowe danie a’la gulasz z kiełbasą, jest smaczne, duże i gorące. Na tej Słowenii dobrze karmią - choć menu zwykle jest silnie powiązanie z dziedzictwem kulinarnym Cesarstwa Austro-Węgierskiego, to zawsze jest dużo, smacznie i pożywnie. W schronisku płatność tylko gotówką, co będzie mieć następstwa w dalszej części opowieści.
Jemy na zewnątrz. W międzyczasie pojawiają się nielicznie przebłyski słońca, bo generalnie cały czas jest pochmurno. Niestety tego słońca mamy niewiele teraz i na najbliższym odcinku wędrówki, trudno. Najważniejsze, że chmury są wysoko.
Teraz ponownie zbaczamy ze znakowane] ścieżki, uwagę mą przykuwa ładnie położone osiedle chat pasterskich, które widzieliśmy spod Črnuškiego Domu. To miejsce opisane na mapie jako Mala Planina, nad którym wznosi się niewielki pagórek.
 
Crnuški Dom

Mala Planina

Mój zmysł eksploracyjny nakazuje mi udać się na niego, co okazuje się znakomitym pomysłem, a dodatkowo w tym samym czasie znowu pojawiają się niewielkie przebłyski słońca. Miejsce jest bardzo fotogeniczne, dodatkowo znajduję tu drogę prowadzącą na płaskowyż, która po spojrzeniu na mapę okazuje się wygodną, wiodącą dużym zakosem w stronę północną drogą dojazdową prowadzącą z parkingu Volovjek.
Niewielkie jeziorko urozmaica krajobraz.
Idziemy jeszcze z ciekawości zobaczyć trzecie schronisko, czyli Jarški Dom. Również jest nieczynne, siadamy na ławach przed budynkiem, jemy własne jedzenie i pijemy gorącą herbatę z termosu. Przy ławie obok siadają dwie turystki, jak się okazuje - Węgierki. Rozpoczynamy zwyczajową w takiej sytuacji pogawędkę „skąd jesteśmy i gdzie idziemy". Rozmawiamy po angielsku i idzie nam nawet nieźle.
Węgierki robią pętlę w przeciwnym kierunku, co my. Pytają, czy kolejne schroniska są czynne, informuję je, że tak, czynny jest Črnuški Dom i w przebłysku własnego geniuszu dodaję, że można tam płacić tylko gotówką. Bingo, Węgierki mają przy sobie tylko karty płatnicze. Jakkolwiek jestem zwolennikiem płacenia kartą i uważam to za wielką wygodę, to jednak zawsze mam przy sobie awaryjną kwotę w gotówce, a już szczególnie zwracam na to uwagę podczas górskich wycieczek, gdzie często problemy z zasięgiem powodują brak możliwości płacenia kartą, albo w schronisku po prostu nie ma terminala. W Črnuškim Domu rzeczywiście terminala nie widziałem, a na całym płaskowyżu internet działa bardzo słabo lub w ogóle.
Na szczęście mamy karty Revolut i jedna z Węgierek też takową posiada. Posiadając ową kartę można przelewać środki bezpośrednio na inną kartę Revolut, co też proponuję Węgierce w zamian za 20 Euro w gotówce. Zasięgu, pojaw się.... Po kilku próbach się udaje, mam odhaczony dobry uczynek, mam nadzieję, że kiedyś przysługa „wróci do mnie" w innej postaci. 
 
Jarški Dom
 
Spod trzeciego schroniska wracamy okrężną drogą zamykając pętlę. Ten odcinek, a zwłaszcza powrót w rejony kaplicy Matki Boskiej Śnieżnej, wydaje się być mniej interesujący, a może po prostu podobny do poprzednich. Prowadzi on przez dwie kolejne planiny, tj. Gojšką Planinę i Planinę Donja Raven. Niemniej moją uwagę przykuwa widziany już wcześniej skalny szczyt Veliki Rogatec ze znajdującym się obok niego niższym, obłym szczytem Lepenatki z polaną wierzchołkową, jako żywo przypominający mi Wielkiego Rozsutca (nawet nazwą) i Osnicę na Małej Fatrze. Gry w skojarzenia ciąg dalszy.

Mala Planina i wzgórze, na którym byliśmy chwilę wcześniej

droga pod Bukovcem

Veliki Rogatec i Lepenatka

Zaczynają się z powrotem pokazywać widziane na początku wycieczki Alpy Kamnicki
Tu nas ominęły jakieś przyjemności kulinarne:
Nieuchronnie zbliżamy się do końca wycieczki, czyli powrotu na górną stację wyciągu krzesełkowego. Postanawiamy z niego nie korzystać, lecz zejść pieszo ścieżką prowadzącą mniej więcej wzdłuż niego, a następnie zjeżdżamy wagonikiem do doliny Kamniškiej Bystricy.
W dole czeka na nas słońce, którego trochę mi brakowało na górze. Trudno się mówi - i tak wycieczkę uznaję za interesującą, choć jednocześnie ciekaw jestem, jak wygląda „na żywo" Velika Planina w szczycie sezonu - z pasącymi się krowami, otwartymi chatami pasterskimi, możliwością konsumpcji lokalnych wyrobów, czy też czynnymi wszystkimi trzema schroniskami.

Sebastian Słota

Komentarze

TOP 5

Na Tuł Szlakiem Cisownickim