Piran i Izola

Dwa nieco różniące się od siebie słoweńsko-włoskie miasteczka nad Adriatykiem.
Słowenia raczej morzem nie stoi. Długość słoweńskiego wybrzeża to raptem 47 km, gdzie mu tam do Chorwacji czy Włoch. Słoweńskie wybrzeże też wg mnie nie jest podstawowym powodem do odwiedzenia tego kraju, który oferuje mnóstwo różnorodnych atrakcji na stosunkowo niewielkim obszarze - powierzchnia Słowenii to 20 tys. km2, czyli jest porównywalna do większych polskich województw. Ale czy warto pojechać nad słoweński Adriatyk? Wg mnie tak.
Trzy miasta słoweńskiego wybrzeża to Piran, Izola i Koper. Koper, będący głównym miastem portowym Słowenii (znajduje się tu jedyny słoweński port handlowy), odpuszczamy jako najmniej atrakcyjny naszym zdaniem. Pozostają do zwiedzenia dwa pozostałe miasta.

PIRAN

Niewielkie (ok 4 tys. mieszkańców) miasteczko, którego stara część położona jest na wydłużonym cyplu. Miasto przez długie wieki znajdowało się na styku wpływów weneckich, włoskich i austriackich, w 1954 roku zostało włączone do ówczesnej Jugosławii, ale włoski ślad jest nadal silny i widoczny w mieście. Parkujemy samochód nieopodal starej części miasta na tym parkingu: Garažna hiša Arze
Parking z zewnątrz wygląda niepozornie, ale kryje w sobie aż siedem podziemnych poziomów. Prawdziwe monstrum. Zwiedzanie rozpoczynamy od spaceru po fragmencie murów miejskich. Powstanie murów Piranu datuje się na VII wiek, ale te pierwsze mury chroniły tylko najstarszą, niewielką część miasta. Do zwiedzania przeznaczone są mury zbudowane przez Wenecjan na przełomie XV i XVI wieku dla ochrony przed najazdami tureckimi i jest to część najbardziej wysunięta na wschód oraz najbardziej oddalona od centrum starego miasta. Wejście na mury jest płatne (dorosła osoba płaci 3 Euro), ale są to dobrze wydane pieniądze, zwłaszcza jak ktoś lubi widoki z góry.
Z murów widać ciasną zabudowę starej części miasta na wbijającym się w morze cyplu, górujący nad miastem kościół św. Jerzego, a daleko na horyzoncie można zobaczyć jeszcze lekko ośnieżone szczyty Alp Julijskich. Widok z tych murów to klasyk Piranu, dawniej był pewnie na prawie każdej pocztówce z tego miasta.
Jest połowa maja. Mimo iż słońce przyświeca, to jest stosunkowo chłodno, rankiem sporo poniżej 20 stopni, idealna pogoda na zwiedzanie miasta, dużo lepsza niż wakacyjne upały. Plan na wycieczkę mamy podobny do naszego zwiedzania innych nadmorskich miasteczek: rozpoczynamy od obejrzenia zabytkowej części miasta, kościołów, placów itp., a kończymy spacerem nadmorską promenadą, ale na samo zakończenie idziemy pod kościół św. Jerzego.
Co znajdziemy na naszym szlaku? Na początek Kościół Marii Śnieżnej - jak pisałem w relacji ze zwiedzania Ljubljany, często mylące są opisy rzymskokatolickich kościołów jako cerkwie. W Słowenii wpływy prawosławia były i są bardzo słabe, stąd można być zaskoczonym wchodząc do cerkwi i widząc standardowy, często barokowy kościół katolicki. Tak też jest i tutaj, choć pewne elementy cerkiewnej stylistyki można zauważyć.
Obok kościoła znajduje się klasztor św. Franciszka, pochodzący z początków XIV wieku, z pięknym dziedzińcem z arkadami i krużgankami oraz barokowym kościołem.
Spod tych obiektów sakralnych wąskimi uliczkami schodzimy na główny plac starej części miasta - Tartinijev Trg. Druga nazwa tego placu to Piazza Giuseppe Tartini, co jednoznacznie wskazuje na włoskie wpływy. Giuseppe Tartini to był urodzony w Piranie włoski muzyk i kompozytor epoki baroku. Na placu stoi jego pomnik, a jego imię nosi również położone przy placu lokalne muzeum (Tartnijeva Hiśa / Casa Tartini).

kościół św. Piotra i czekające na nas kawiarnie

Architektura placu i okolic nosi wybitnie włoski szlif, rzeczywiście można poczuć się jak we Włoszech. Skoro tak, to teraz obowiązkowa poranna kawa. Smakuje bardzo dobrze, jak to (przeważnie) w Italii.
Po kawiarnianej przerwie zaglądamy jeszcze na chwilę do portowej zatoki i udajemy się na spacer wąskimi uliczkami miasta. Po drodze mijamy targ owocowo-warzywny. Zapach owoców jest obłędny, szkoda że nie można go oddać w tym wpisie. Poza tym wąskie uliczki, urokliwe zaułki, Włochy jak się patrzy.
 
Kidričevo Nabrežje

zaułek Tartinijev Trg

targ owocowo-warzywny

ulica Vedrijeva

Prvomajski Trg
Wychodzimy na promenadę po północnej stronie cypla. Woda i niebo są tak błękitne, że chyba bardziej się nie da. Na horyzoncie widzimy ośnieżone pasma Alp, na którymi zawisły piękne, fotogeniczne chmury (moja słabość). Czyli: w Piranie i okolicach pełne słońce, w górach odległych w linii prostej o prawie 100 km duże zachmurzenie. Te chmury odegrają dziś bardzo ważną rolę w relacji, wystrzelą niczym strzelba Czechowa, przekonacie się później.

masyw Nanos w Górach Dynarskich

Alpy Julijskie

Na razie delektujemy się piękną morską bryzą i widzimy zachęcająco wyglądające punkty gastronomiczne. Aż się prosi, by skorzystać. Co jest najbardziej adekwatnym trunkiem w takim otoczeniu? Wiadomo:
Idziemy teraz dalej wzdłuż wybrzeża, omijamy latarnię morską, niestety zasłoniętą częściowo rusztowaniami, trwa jakiś remont.
Za to za latarnią pojawia nam się klasyczna, piękna nadmorska promenada niewielkiego miasteczka: chodnik z białych płyt, jasne, obmyte morzem kamienie przy brzegu, kolorowe domki, liczne bary i restauracje, do tego piękna majowa pogoda. Sielanka.
Przy brzegu stoi kościół Matki Bożej Zdrowia. Wnętrze kościoła można obejrzeć przez kratę. Co ciekawe, w kościele pozbawionym ław ustawione są jakieś obrazy na sztalugach, podobną ekspozycję widzieliśmy w salach klasztoru św. Franciszka i zobaczymy też we wnętrzu kościoła św. Jerzego. Nietypowa koncepcja, z którą nie spotkałem się jeszcze nigdzie poza Piranem.
Gdy dochodzimy do zatoki portowej, naszym oczom pojawia się ponownie znajdująca się na wzgórzu wieża kościoła św. Jerzego, a za nią rozpostarty wachlarz chmur, które najwyraźniej dotarły tu znad gór. Podobno najlepsze światło jest tuż przed burzą, teraz to wygląda podobnie, choć burzy raczej nie ma w planie.
Ostatnim punktem wycieczki jest wejście pod znajdujący się na nadmorskim wzniesieniu kościół św. Jerzego, zbudowany pierwotnie z stylu gotyckim, potem przebudowany na barokową modłę. Spod kościoła mamy piękny widok na zabytkową część miasta, zaś po drugiej stronie widzimy, jak już nadciągnęły chmury znad gór kryjące miasto w cieniu.
Wracamy na parking i po kilkunastu minutach Jazdy samochodem jesteśmy nieopodal starej części Izoli.

IZOLA

Izola jest miastem zdecydowanie większym niż Piran, liczy ok. 11 tys. mieszkańców, ale stare części tych miast są porównywalnej wielkości. Stara część Izoli leży na półwyspie, ale nie ma on tak szpiczastego kształtu jak starówka Piranu, raczej przypomina okrąg. Co wyróżnia to miasto? Znajduje się tutaj największy w Słowenii port jachtowy.
Samo miasto w porównaniu do Piranu wygląda na senne i mało turystyczne. Ludzi jest mało, w knajpkach pusto, domy też relatywnie bardziej zaniedbane. Miasto nie jest tak wypieszczone jak Piran, jest bardziej swojskie. Powoduje to, że zwiedzanie go jest ciekawym doświadczeniem. Zwiedzamy klasycznie dla nas, czyli najpierw uliczki, potem morskie wybrzeże. Podobnie jak pierwszym odwiedzonym dziś mieście, włoskie wpływy w architekturze są bardzo silne.

ulica Ljubljanska

kościół św. Marii

Manzjolijev Trg

fontanna przy Veliki Trg

Pałac Besenghi - obecnie szkoła muzyczna

kościół św. Marka

Na północnym skraju Izoli znajduje się niewielki park czy też skwer. Tam uderza w nas zimny, porywisty wiatr. Nad morzem widać walkę ciemnych i jasnych chmur, czyli dotarła „apokalipsa" znad Alp. Miałem ochotę na lody, czy też kawę nad morzem, ale na razie nie ma to sensu, a poza tym sporo lokali tu pozamykanych. Nie wiadomo, czy przez pogodę, czy przez początek sezonu, może przez jedno i drugie. Pomimo, że sceneria jest „niewakacyjna" to ta niepogoda wygląda całkiem atrakcyjnie. Idziemy dalej wzdłuż wybrzeża, w stronę portu jachtowego.
W pewnym momencie, dosłownie w ciągu paru minut ciemne chmury odpływają dalej, wychodzi słońce i robi się bardzo przyjemnie. Teraz można iść na lody i kawę, bliżej portu łatwiej o czynny lokal.
Port jachtowy rzeczywiście jest bardzo duży, przejście jego skrajem zajmuje nam dłuższą chwilkę, tym dłuższą, że chmury na horyzoncie nie znikają, ale układają się w bardzo interesujące kompozycje.
Spacerując sobie wzdłuż wybrzeża docieramy do końca portu i wracamy lokalnymi ścieżkami do naszego samochodu. Po nieco ponad godzinie docieramy do naszej bazy w Ljubljanie. Fajna jest ta Słowenia, taka nieduża, szybko można się przemieścić z morza do gór.
Oba zwiedzone miasteczka były ciekawe, choć jednak bardziej mi się podobało w Piranie. Podobnie jak odwiedzone dwa dni wcześniej dwie jaskinie: Postojna i Szkocjańskie, różniły się od siebie i warto było zobaczyć je obie, tak tutaj te miasteczka też mają swoją specyfikę i warto zobaczyć je oba, tym bardziej że dzieli je jedynie kilkanaście kilometrów odległości.

Sebastian Słota

Komentarze

TOP 5

Na Tuł Szlakiem Cisownickim