Zimowa Mała Fatra we mgle i w słońcu

Mała Fatra na Słowacji należy do moich ulubionych pasm górskich, ale nigdy jeszcze nie byłem tam zimą. To dla mnie wystarczający powód, żeby pojechać na jednodniową wycieczkę w to piękne pasmo górskie.
Do Terchowej jeżdżę od kilku lat regularnie we wrześniu. Wycieczek po Małej Fatrze i okolicznych górach zrelacjonowanych na moim blogu zebrało się sporo, ale nigdy nie miałem okazji zwiedzić tego pasma zimą. Ta pora roku, którą w górach bardzo lubię plus te interesujące góry, to bardzo dobre zestawienie.
W związku z budową S7 na odcinku Lubień – Rabka dojazd na słowacką Orawę i zaorawskie góry z Krakowa robi się coraz łatwiejszy, a korki na „Zakopiance" coraz mniej uciążliwe - pomimo odległości ok. 180 km do Terchowej, znajdującej się u podnóża Małej Fatry, można dojechać w niecałe trzy godziny. No to jedziemy.
Umawiam się z Arianem na wspólną wycieczkę. Chcemy wyjechać na główną grań kolejką gondolową, pójść na najwyższy szczyt Małej Fatry - Wielki Krywań, a następnie przejść grzbiet do Południowego Grunia i stamtąd zejść przez Gruń pod dolną stację wyciągu narciarskiego Paseky.

źródło: mapy.cz

Umawiamy się około 8.30 pod wyciągiem Paseky, skąd podjedziemy samochodem na parking pod kolejką wywożącą nas pod Snilowską Przełęcz w głównym grzbiecie Małej Fatry. Droga z Krakowa mija mi szybko i bezproblemowo, tyle że nade mną prawie cały czas jest zachmurzone niebo, dopiero gdy zjeżdżam do samej Terchowej, pojawia się na niebie trochę słońca.
 
droga do Stefanowej, Wielki Rozsutec i Stoh w chmurach

Po wypiciu kawy ruszamy na Wielki Krywań. Widzimy, jak kolejne postaci robią to samo co my - wychodzą z budynku kolejki i znikają we mgle. Znikamy i my, a po kilkudziesięciu metrach budynek też przestaje być widoczny. Dobrze, że trasa jest przedeptana, a co kawałek są wbite przy szlaku tyczki wskazujące drogę we mgle (podobne jak w Karkonoszach albo na Hali Długiej koło Turbacza). Dodatkowo są wbite w śnieg niewielkie chorągiewki w kolorze fluorescencyjnej zieleni, chyba z okazji zawodów skiturowych, które tego dnia mają miejsce na Wielkim Krywaniu - co chwilę mijają nas podążający w górę narciarze z numerami startowymi na plecach.
 
górna stacja kolejki

Snilowska Przełęcz

śniegu jest sporo

Na Wielki Krywań spod kolejki idzie się około 40 minut, w normalnej pogodzie wystarczy odwrócić się w tył, by zobaczyć taki piękny widok, my na razie musimy zadowolić się tym:
Mamy nadzieję, że może w miarę nabierania wysokości wyjdziemy ponad mgłę i ujrzymy morze chmur w dole. Faktycznie, im wyżej, tym mocniej prześwituje słońce. Niestety nadal jest mgła wokół nas i tak już będzie aż do wierzchołka Wielkiego Krywania, więc cieszymy się zimowym „klimatem".
Na Wielkim Krywaniu dociera do nas słońce, jest nad nami błękitne niebo, ale nadal otoczeni jesteśmy chmurami, które jak na złość nie chcą opaść. Siadamy, jemy i pijemy gorącą herbatę. Testuję kupioną kilka dni temu w Decathlonie podkładkę do siedzenia Forclaz MT500. Jest to superlekki, ważący 60g składany prostokątny kawałek znakomicie izolującej pianki, kładę go na śniegu, siedzę na nim i cały czas jest mi ciepło w szlachetną część ciała.
Schodzimy z Krywania na Snilowską Przełęcz i dalej na Chleb mając nadzieję, że mgła w końcu opadnie. Niestety, aż do Chleba pozostaje nam podziwianie zmrożonego krajobrazu, co samo w sobie również jest bardzo interesujące, choć chciałoby się zobaczyć coś więcej. Zastanawiamy się, czy się uda. W zasadzie jedyne większe podejście już za nami, teraz aż Południowego Grunia mamy lekki spacer z niewielkimi podejściami. 
Na Chlebie mamy postój numer dwa. Gdzieś od strony południowo - zachodniej zaczyna coraz mocniej prześwitywać błękit nieba. Adrian mówi, że jak chmury opadną, to będziemy latać jak wariaci z aparatami. Musicie wiedzieć, że wierzchołek Chleba jest dość rozległy i żeby dobrze sfotografować widoki, trzeba przechodzić parę metrów na różne strony świata.
Adrian wypowiada swoje przypuszczenie w dobrym momencie, bo za chwilę (fanfary) zaczyna się przecierać. Chwytamy za swoje Nikony i faktycznie latamy jak poparzeni wokół wierzchołka, a nasze plecaki leżą biedne niepilnowane przez nikogo. Odsłania się Wielki Krywań, nad nami dużo błękitu, a wokół nas tańczące chmury. Dosłownie na chwilę znad chmur wynurzają się Tatry, ale Wielki Rozsutec i Stoh są cały czas niewidoczne. Niemniej „dzieje się".

odsłaniający się Wielki Krywań

Mały i Wielki Krywań

zadowolony autor

Tatry

zbliżenie na wierzchołek Wielkiego Krywania

gra świateł i cieni

Chata Pod Chlebem

Schodzimy z Chleba i znowu zanurzamy się we mgle. Przed nami jeszcze Hromowe o podobnej wysokości, a potem będzie coraz niżej. Zastanawiamy się, czy uda się jeszcze coś zobaczyć.
Na Hromowem główną atrakcją są śnieżne nawisy na grzbiecie. Nisko umieszczona tabliczka z nazwą szczytu jest zasypana pod śniegiem, którego jest tu mnóstwo. Nadal nic nie widać, ale to zimowe „nic" jest szalenie intersujące, trzeba tylko wczuć się w klimat.
Gdy jesteśmy na Stenach, zaczyna coś być widać w dole, choć wierzchołki tatrzańskich szczytów nadal schowane są w chmurach. Po raz pierwszy widzimy Wielkiego Rozsutca i Stoha - dwa położone obok siebie szczyty, a jednocześnie tak różne: skalisty Rozsutec i trawiasty, obły Stoh. Teraz na dwoje babka wróżyła, albo szczyty się odsłonią ostatecznie, albo chmury zejdą niżej i po ptakach. Te wszystkie dynamiczne zmiany pogody są o tyle dziwne, że wieje bardzo symboliczny wiatr, a momentami jest niemal bezwietrznie. Jest teraz też dużo cieplej niż było w prognozie pogody, chyba mamy do czynienia z inwersją temperatur. Możemy delektować się otaczającym nas krajobrazem, bo to Mała Fatra to naprawdę piękne góry.

Stoh

Wielki Rozsutec i Stoh - wierzchołki jeszcze w chmurach

Snilowska Przełęcz, a nad nią Wielki Krywań - też jeszcze w chmurach

po lewej odsłonięty już Wielki Krywań

po prawej Baraniarki i Krawiarskie

Południowy Gruń, Steny Północne, Wielki Rozsutec, Stoh
Widzimy obryw śniegu. Tak na oko pokrywa śnieżna ma 1,5-2 metry grubości.

Steny Południowe, Hromowe, Chleb
Powoli, powoli się rozpogadza, gdy dochodzimy na Południowy Gruń, nad nami jest błękitne niebo, całkiem nieźle widać Wielką Fatrę, a najgorsza pogoda jest na północy, w stronę Beskidu Żywieckiego.
Tam sobie robimy kolejny postój, ja się przygotowuję do zejścia w dół, tzn. odpinam z plecaka kijki trekkingowe. Musicie wiedzieć, że zejście z wierzchołka Południowego Grunia pod schronisko Chata Na Gruni należy do jednych z bardziej ekstremalnych na Słowacji, na odcinku 1,3 km szlak pokonuje różnicę 477 metrów, co daje średnie nachylenie ponad 36 procent! Zejście potrafi nieźle dać w kość, wejście też łatwe nie jest i się niemiłosiernie dłuży. Na szczęście warunki śniegowe są dobre, śnieg jest ubity przez narciarzy, ale nie oblodzony, schodzi się w miarę łatwo, tylko Chata Na Gruni widoczna w dolnej części szlaku pokrywającej się ze stokiem narciarskim jest ciągle tak daleko w dole i wcale nie chce się przybliżyć.
Gdy docieramy pod schronisko, słońce stoi już nisko nad Baraniarkami, a pod nim wisi duża ciemna chmura. Zwracam uwagę Adrianowi, że zanim zamówimy obiad, trzeba porobić zdjęcia, bo zaraz słońce zajdzie za chmury i będzie kupa.

Południowy Gruń

W chacie Adrian zamawia gulasz z knedlikami, ja bryndzowe haluszki, popijamy jedzenie Kofolą, czyli 100% Słowacji. Adrian jest nawet zadowolony z gulaszu, moje haluszki to były najgorsze haluszki, jakie jadłem na Słowacji.
 
Wielki Rozsutec i Chata Na Gruni

Spod Chaty na Gruni zejście na parking prowadzi niebieskim szlakiem przez las, ja proponuję zejście widokową bezszlakową ścieżką, a potem stokiem narciarskim.

grzbiet Małej Fatry

wyciąg na Snilowską Przełęcz

Przed nami Sokolie, z boku Boboty, śnieg jest dobrze ubity. Wyciąg krzesełkowy jest już nieczynny, po stoku jeżdżą tylko dwa ratraki.
 
Sokolie
Chyba dziś mieliśmy do czynienia z inwersją temperatur, bo na grani momentami było bardzo ciepło, a schodząc do Doliny Vratnej mamy wrażenie schodzenia do otwartej lodówki. Nie chce mi się ubierać cieplej, bo do auta już tylko parę minut, a tam się zagrzeję. Na parkingu już niewiele aut, grupka narciarzy korzysta jeszcze z mniejszych wyciągów orczykowych na stoku. Po drugiej stronie drogi znajduje się restauracja Stary Dvor, dziś już nieczynna, która serwuje najlepsze haluszki, jakie jadłem na Słowacji, tylko w tej restauracji serwowane z dodatkiem zielonej cebulki, oraz pyszną zupę czosnkową. Jak będzie mieli okazję być tutaj, polecam tę restaurację.
Podwożę Adriana pod dolną stację kolejki na Snilowską Przełęcz, gdzie zostawił swój samochód. Zanim wrócę do Krakowa, jadę jeszcze do Terchowej na zakupy spożywcze - na Słowacji wszystkie niedziele są handlowe. Kupuję w Lidlu zgrzewkę dwulitrowej Kofoli, jadę też do lokalnego sklepu Koruna, gdzie można kupić robioną w lokalnej mleczarni owczą bryndzę. Bryndza jest niepasteryzowana, wytrzymuje trzy-cztery dni, ale dostarczana jest do sklepu tylko w okresie poniedziałek - piątek i w niedzielny wieczór zastaję niestety tylko pustą półkę w lodówce. Szkoda, bo bryndza jest znakomita. Równie znakomita była dzisiejsza wycieczka, choć momentami było widać niewiele poza czubkiem własnego nosa, może między innymi właśnie dlatego? Hu hu ha, hu hu ha, zima nie jest zła!

Na koniec jak zwykle ostatnio kilka panoram z wycieczki. Po kliknięciu na zdjęcie, do czego zachęcam, otworzy się ono na pełnym ekranie:
Sebastian Słota

Komentarze

TOP 5

Na Tuł Szlakiem Cisownickim