Brestowa - Salatyn - Pachoł
Turysta przy konfesjonale słyszy: „Synu, zaprawdę twoje grzechy są ciężkie.
Jako pokutę zadaję ci wycieczkę do Morskiego Oka w wakacje w środku dnia." Na
szczęście ja nie mam tych problemów, mogę jechać w Tatry tam, gdzie nawet w
wakacyjny piękny sobotni dzień ludzi jest mało. Tak, wystarczy pojechać w
Słowackie Tatry, by nawet w lipcu wędrować w spokoju, z dala od hałaśliwego
tłumu, na przykład do Doliny Rohackiej.
Dojeżdżamy do Doliny Rohackiej przed godziną ósmą, na drodze jest pusto,
parking wypełniony gdzieś w 1/3 - jaki to miły kontrast w porównaniu z
tłumami podążającymi w góry po polskiej stronie Tatr. W Dolinie Rohackiej
znajduje się ośrodek narciarski Spalena, są tu wyciągi, które funkcjonują
jedynie w sezonie zimowym, ale jeden z nich jest wyciągiem całorocznym,
czynnym w wakacje codziennie, a poza sezonem w weekendy. Wyciąg ten wywozi
turystów na zbocza Przedniego Salatyna, skąd zielonym szlakiem można dojść
na jego grzbiet. Wyciąg krzesełkowy pokonuje różnicę poziomów 460 metrów,
która pozwala zaoszczędzić sporo sił i czasu. To dobrze, bo dziś długa
wędrówka przed nami.
Z krzesełka wyciągu fajne widoki.
Za górną stacją wyciągu zanurzamy się w zieleń. W lipcu w Tatrach jest
najbardziej zielono, z uwagi na wysokość cykl wegetacji jest opóźniony w
stosunku do Beskidów, gdzie wiosna wybucha zielenią na początku maja, a pod
koniec lipca trawy na halach zaczynają już żółknąć Wędrujemy tym nowym
szlakiem. Ze strony Tatr Wysokich zaczyna się chmurzyć. Widoki są piękne,
dużo przestrzeni.
Bobrowiec, Grześ, Kominiarski Wierch, Czerwone Wierchy, Rakoń
Rohacze, Trzy Kopy, Hruba Kopa, Spalona Kopa, Pachoł, Salatyn,
Brestowa
Szlak w rejonie Brestowej i Salatyna przypomina charakterem Czerwone Wierchy,
a to jest według mnie bardzo dobra rekomendacja. Oczywiście o tej porze roku
jest tu kwitnąco i zielono, ale w październiku zbocza tych gór pokryją się
złotem i czerwienią podobnie jak na Małołączniaku i Kopie Kondrackiej.
Po wyjściu na grzbiet Przedniego Salatyna aż do Zadniej Przełęczy Salatyńskiej
szlak jest łatwy i przyjemny, bez stromizn i trudności. Można rozkoszować się
tatrzańskim krajobrazem. Chmury trochę postraszyły, a teraz znowu niebo
błękitnieje.
Przedni Salatyn i Osobita
Salatyn
na przednim planie Mały Salatyn, z tyłu Spalona Kopa, Banówka i
Pachoł
W rytm niewielkich podejść i zejść podążamy główną granią Tatr aż do Zadniej
Przełęczy Salatyńskiej. Od tego miejsca krajobraz i trudności zmieniają się
diametralne. Podejście z przełęczy na Spaloną Kopę prowadzi przez grupę
granitowych skał zwanych Skrzyniarkami. Szlak wiedzie pomiędzy tymi skałami,
w kilku miejscach przejścia są ubezpieczone łańcuchami. Szlak nie jest
dobrze oznaczony, na szczęście trudności i ekspozycja nie są duże, w razie
zboczenia ze szlaku można kontynuować wędrówkę trzymając się właściwego
kierunku, często jest kilka alternatyw do przejścia danego odcinka. Na
szczęście granitowa skała jest bardzo szorstka i dobrze trzyma.
Ostra, Siwy Wierch, Mały Salatyn, Salatyn, Brestowa
Trzy Kopy, Hruba Kopa
Pachoł i Banówka wydają się tak blisko, ale tempo marszu tutaj nie jest zbyt
duże. Przejście przez Skrzyniarki i potem podejście na Pachoł, również z
fragmentami skalnymi, zajmuje sporo czasu. Dystans naszej wycieczki (13,2 km)
może nie wydawać się imponujący, ale w tym przypadku nic on nie mówi o
trudnościach trasy, która według mnie jest wymagająca i pochłaniająca dużo
czasu.
Na powyższym zdjęciu widać całą naszą przebytą do tej pory trasę.
Jesteśmy już na Pachole. Na jego wierzchołku znajduje się krzyż, którego
widok sprawił mi sporo radości, jak rzadko którego. Mocno wieje, na
szczęście jest tu zbudowany półkolisty wiatrochron z kamieni, który pozwala
zasiąść w ciszy. Wołowiec ma dziś pecha, praktycznie cały dzień jest w
cieniu. Nad Niskimi Tatrami widać lasery. Oba zdjęcia wykonane jako czarno -
białe, wg mnie lepiej oddają atmosferę tej chwili.
Giewont, Czerwone Wierchy, Wołowiec, Świnica
Banówka wydaje się być blisko, ale jest już popołudnie, jeszcze daleka droga
przed nami do parkingu przy stacji narciarskiej. Pierwotnie chcieliśmy tam
iść, ale brakuje nam już sił i czasu. Pójdziemy tam innym razem, dziś
schodzimy na Przełęcz Banikowską I wracamy przez Zadnią Spaloną Dolinę. Na
zejściu na przełęcz kończą się trudności skalne, schodzimy szutrową,
osypującą się ścieżką. Zaczyna bardzo mocno wiać i wieje aż do początku
zejścia z przełęczy.
Górną częścią doliny schodzimy po piarżysku, dopiero później znajdziemy się
wśród bujnej tatrzańskiej lipcowej zieleni.
Wołowiec, który dziwnym zrządzeniem losu prawie cały dzień był w cieniu, na
koniec dnia zostaje oświetlony słońcem. W ogóle na koniec dnia się pięknie
wypogadza, robi się tak ładnie jak rano, zwłaszcza w miarę oddalania się od
grani Tatr.
ciemiężyca zielona
miłosna górska
Pachoł
Mijamy skrzyżowanie szlaków ze ścieżką prowadzącą nad Rohackie Stawy i
kontynuujemy schodzenie wśród zieleni i wzdłuż Rohackiego Potoku. Około pół
godziny drogi od dna doliny znajduje się Rohacki Wodospad o wysokości 23
metry. Prowadzi do niego słabo oznaczona ścieżka zaczynająca się mostkiem na
potoku. Warto tam zajrzeć, spektakularny widok gwarantowany.
Dnem doliny prowadzi asfaltowa droga kończąca się czymś na kształt pętli
autobusowej. Czyżby kiedyś jeździły autobusy, podobnie jak na Włosienicę przed
Morskim Okiem? Na drodze pusto, mijamy pojedynczych turystów. Ponad okolicznym
lasem mamy kilka widoków na okoliczne wierzchołki, w tym na będące celem
naszej wędrówki Brestową i Salatyn.
Salatyny i Brestowa
Dochodzimy do krzyżówki Sindlowiec. Jest dość późno, zastanawialiśmy się po
drodze, czy będzie czynny bufet przy dolnej stacji wyciągu, który czynny jest
tylko do 17. Słowacy mają trochę inny rytm dnia niż Polacy, wiele obiektów
obsługi turystów zamyka się dość wcześnie. Na szczęście na polanie jest czynny
bufet, zamawiamy jedzenie i picie. Zdążaliśmy w ostatniej chwili, bo o około
19.30, chwilę po obsłużeniu nas, bufet się zamyka. Wracamy na parking i
odjeżdżamy do Krakowa. Jesteśmy w domach ok. 22.30, dawno tak późno nie byłem
w domu po wycieczce w góry. Chyba faktycznie Banówka była poza naszym
zasięgiem.
Co było dla mnie pewnym (choć nie całkowitym) zaskoczeniem, to fakt
że pomimo tego, iż były wakacje, do tego weekend (sobota), piękna pogoda,
wyciąg krzesełkowy stanowiący spore ułatwienie dla turystów (z którego i my
skorzystaliśmy), na szlaku spotkaliśmy mało osób, zwłaszcza jak się porówna z
tłumami o tej porze w popularnych miejscach polskich Tatr. Wiadomo, że im
bliżej wyciągu tym więcej osób, ale za Salatynami to już były prawdziwe
pustki. I niech tak zostanie.
Sebastian Słota
Rejony słowackich Tatr Zachodnich często potrafią zaskoczyć pustką na szlaku i to nawet w środku sezonu. Czasem warto wykorzystać, bo nie są to tereny nieciekawe. A niektóre rejony, bym powiedział nawet ciekawsze, niż te, które możemy znaleźć po naszej stronie.
OdpowiedzUsuńtak można wędrować, cisza, spokój, brak "szarańczy", a widoki przednie
OdpowiedzUsuń