Kazimierz Dolny cz. 2 - na łonie natury
Po piątkowym popołudniu spędzonym pośród zabytków Kazimierza Dolnego sobotę
spędzamy na łonie natury.
Zjadamy pyszne śniadanie serwowane przez gospodarzy Agroturystyki Pod Jabłonią (więcej informacji o tym miejscu w pierwszej części relacji z Kazimierza Dolnego) i niespiesznie zbieramy się na spacer po
okolicznych wąwozach lessowych. Trasa do przejścia:
Wąwozy te powstają w wyniku działania wody na osadowe skały lessowe, w które
obfituje Ziemia Lubelska. Na osadach lessowych tworzy się bardzo żyzna gleba,
stąd też ten rejon znany jest z rolnictwa, zaś liczne wąwozy o płaskich dnach
i stromych zboczach są ciekawym elementem krajobrazu. Często można w nich
obejrzeć wypłukane z osadów lessowych rozbudowane systemy korzeniowe drzew.
Rejon Kazimierza Dolnego jest wyjątkowo gęsto poprzecinany siecią wąwozów,
bardziej znane mają swoje nazwy i wytyczone przez nie szlaki turystyczne, ale
istnieje wiele innych mniej znanych, choć być może godnych odwiedzenia. W
jednym z takich bezimiennych wąwozów będziemy dziś i my. Zaczynamy jednak od
najbardziej znanego – Korzeniowego Dołu, pełnego grubych, poskręcanych
korzeni. Sobotni poranek jest ponury i pochmurny – idealna pogoda na
zwiedzanie wąwozów i robienie w nich zdjęć bez ostrego światła słonecznego
rzucającego na wąwozy głębokie cienie. Jest to najbardziej znany z
kazimierskich wąwozów i jedyny, do którego trzeba nabyć bilet wstępu. Liczy on
400 metrów długości. Dno wąwozu mimo dużego spadku jest stabilne, gdyż na
początku XXI wieku zabezpieczono je przed erozją preparatem epoksydowym.
"domek" wygrzebany w miękkich lessowych osadach
te korzenie kojarzą mi się z prehistorycznymi naskalnymi malowidłami
jaskiniowymi
Z wąwozu wychodzimy na tzw. Góry, czyli część Kazimierza położoną powyżej
Starego Miasta. Spotkać tu można liczne domy o charakterystycznej dla tego
rejonu architekturze.
Na niebie się dużo się dzieje. Mocno wieje, chmury szybko się przesuwają po
niebie. Jeden z moich znajomych powiedział mi, że podstawą ładnego zdjęcia
krajobrazowego są ładne chmury na niebie, z to jest niżej, jest mniej istotne.
Docieramy do górnego wylotu Norowego Dołu. Jest on dwa razy dłuższy od
Korzeniowego Dołu i ma zupełnie inny charakter – zamiast głębokiej rynny o
pionowych zboczach bardziej przypomina górską dolinę. Jest tu dziko, bardzo
dziko.
Wąwóz pokonuje ponad 80m różnicy wysokości, co daje nachylenie 10%. Pod koniec
lat 70 XX wieku poprowadzono dnem wąwozu drogę do stacji przekaźnikowej
znajdującej się w rejonie jej górnego wylotu. 24 czerwca 1981 w ciągu 70 minut
padał tu ulewny deszcz, płynąca wówczas wąwozem rwąca rzeka zerwała nawierzchnię
na całym dolnym odcinku wąwozu, a w górnym poprzesuwała betonowe płyty, jak to
widać na zdjęciu.
Dolny wylot Norowego Dołu znajduje się przy Wiśle, obok stojących wzdłuż jej
brzegów renesansowych budynków spichlerzy. Dwa z nich są w remoncie, otoczone
rusztowaniami nie stanowią interesujących obiektów do oglądania. Dwa następne
macie na poniższych zdjęciach. W pierwszym, zwanym „Spichlerzem Pod
Wianuszkami” znajduje się schronisko młodzieżowe, drugi został zaadaptowany na
ekskluzywny hotel „Król Kazimierz”.
Obok schroniska namierzamy piekarnię, w której kupujemy dwa regionalne
produkty – koguty kazimierskie. Są to ciastka przypominające w smaku chałkę,
smaczne i mało słodkie. Za 7 zł dostajemy naprawdę dużego koguta, można się
najeść.
Czytamy sobie legendę o kazimierskim kogucie zamieszczoną na przydrożnej
tablicy. Nie jest to lektura wybitnego sortu, ale dla zainteresowanych
zamieszczam:
Cały czas towarzyszą nam interesujące chmury, tu nad bulwarami wiślanymi.
Wracamy przez Norowy Dół oraz krótki kawałek tą sama drogą, by następnie
ścieżką przez sady dojść do lessowego wąwozu bez nazwy. Dopada nas na chwilę
deszcz.
Tu drzewa owocowe już kwitną.
Schodzimy do wąwozu, po drodze mijając kolejne sady.
Wąwóz jest ładny. Momentami przebiega obok niego równolegle drugi. Pogoda jest
bardzo zmienna, na przemian chmury i słońce, ale na razie nie pada.
wąwóz równoległy
Na ostatnim zdjęciu widać po prawej stronie dna wąwozu ślady opon samochodu.
Widziałem w Kazimierzu Dolnym ogłoszenia o organizowanych „jeep safari” po
wąwozach samochodami terenowymi. Na szczęście żadnego z nich tu nie
spotkaliśmy, a pomysł owych „safari” wydaje mi się kretyński, tym bardziej że
osady lessowe są miękkie i takie przejazdy powodują szybszą ich erozję.
Natomiast fajnym pomysłem wydaje się zwiedzanie wąwozów lessowych połączone ze
spacerami wznoszącymi się nad nimi łąkami. Sporo takich miejsc, jak wynika z
mapy, znajduje się na północ od Kazimierza Dolnego, w rejonie Parchatki.
Wychodzimy z wąwozu w rejonie wejścia do Korzeniowego Dołu. Idziemy jeszcze
obejrzeć Starą Chatę. Stoi ona na terenie Siedliska Lubicz i jest jednym z
dwóch obiektów noclegowych do wynajęcia. Chata powstała około 1700 roku i jest
zbudowana bez użycia piły. W latach 1983-1988 została poddana renowacji i
przeniesiona na nowe fundamenty. Jest to najstarsza drewniana chałupa na
terenie Kazimierza Dolnego. Chatę można wynająć, a właściciele również
udostępniają ją do zwiedzania. Akurat w tym okresie, gdy my ją oglądaliśmy,
przechodziła generalny remont wnętrza i zamiast starych mebli w środku leżały
materiały budowlane.
Zaczyna padać. W deszczu wracamy na parking i jedziemy na kazimierskie
cmentarze. Pierwszy z nich to cmentarz żydowski położony przy drodze
znajdującej się w Wąwozie Czerniawy. Cmentarz powstał w 1851 i jest usytuowany
w pięknym bukowym lesie. Przyczyną jego powstania było wydane w 1792 roku
rozporządzenie o zamykaniu nekropolii zlokalizowanych w obszarze zabudowanym.
Gmina żydowska w Kazimierzu stanęła przed koniecznością zorganizowania nowego
cmentarza dla swoich członków, gdyż stary cmentarz znajdował się zbyt blisko
centrum miasta. Przepis nie był, jak się wydaje, bezwzględnie egzekwowany,
gdyż nowy cmentarz żydowski powstał w Kazimierzu dopiero 60 lat po jego
ogłoszeniu.
Podczas II wojny światowej oba cmentarze żydowskie zostały niemal doszczętnie
zdewastowana przez Niemców. Część macew (płyt nagrobnych) wykorzystano do
brukowania ulic w mieście. Na cmentarzu zachowało się jednak kilkanaście
nagrobków. Dzięki sprytowi kazimierskiego malarza Antoniego Michalaka udało
się ocalić napisy i rzeźby znajdujące się na macewach, które wg Niemców miały
być skuwane lub szlifowane. Otóż Pan Michalak zasugerował Niemcom, że
położenie macew awersem do ziemi zaoszczędzi im sporo czasu i przyśpieszy
akcję likwidacji cmentarzy żydowskich okolicy Kazimierza, a Niemcy jako naród
praktyczny pomysł podchwycili.
W pierwszej połowie lat 80. XX w., z inicjatywy Towarzystwa Opieki nad
Zabytkami w Kazimierzu, Muzeum Nadwiślańskiego i Urzędu Konserwatora Zabytków,
zostały podjęte prace na częściową rekonstrukcją cmentarza. W ramach prac
zebrano z terenu całego miasta dziesiątki macew, z których spora część dzięki
pomysłowi Pana Michalaka ocalała w całkiem dobrym stanie.
W 1984 r. ze szczątków macew został wzniesiony pomnik–lapidarium w formie
Ściany Płaczu. Przez „pęknięcie” w pomniku, symbolizujące tragiczny los
polskich Żydów w czasie II wojny światowej, można przejść na teren dawnego
cmentarza, gdzie na powierzchni 0,71 ha ustawiono około 25 nagrobków, z
których najstarszy pochodzi z 1851 r., większość zaś datowana jest na 2 poł.
XIX w. a ostatnie pochodzą z 1942 roku. W tej oryginalnej Ścianie Płaczu
wierni wkładają w szczeliny karteczki z modlitwami – prośbami do Boga, tu
można zauważyć leżące na macewach liczne karteczki przyłożone kamieniami.
Ciekawe są te gałęzie podpierające nagrobki. Pewnie wiąże się to z jakimś przesądem lub zwyczajem. Z podobnym zjawiskiem spotkałem się w Błędnych Skłach, gdzie patyki "podpierają" skały, by się one nie przewróciły.
Gorszy los spotkał stary cmentarz żydowski położony przy ul. Lubelskiej.
Został on całkowicie zniszczony podczas II wojny światowej, a obecnie
znajduje się na jego terenie boisko sportowe, a jedynym śladem po tym
miejscu jest umieszczony w murze szkoły pomnik w formie macewy informujący,
że w tym miejscu znajdował się kiedyś cmentarz żydowski.
Jedziemy na kolejny cmentarz i kolejnego świadka historii – położony nieco
wyżej cmentarz żołnierzy Armii Radzieckiej. Cmentarz wygląda na zadbany,
sprzątany i dobrze – niezależnie od wątków politycznych należy pamiętać, że w
szeregach Armii Czerwonej walczyło wielu młodych mężczyzn z poboru, których
nikt nie pytał o zdanie przy wcielaniu do wojska, wielu było tam Azjatów i
mieszkańców Kaukazu, którzy nawet dobrze nie mówili po rosyjsku (w Armii
Czerwonej Rosjanie byli w mniejszości), były też oddziały sformowane z
więźniów Gułagu. Warunki bytowe, zaopatrzenie w sprzęt, żywność i leki w Armii
Czerwonej było dalekie od ideału (eufemizm), jak ktoś ma ochotę poczytać o II
wojnie światowej oczami szeregowego radzieckiego żołnierza, to polecam książkę
„Wojna Iwana” autorstwa Catherine Merridale.
Chcemy jeszcze pojechać na drugą stronę Wisły, do Janowca i znajdujących się
tam na wzgórzu ruin zamku. Niestety po drodze napotykamy na wypadek i
zablokowaną drogę, która uniemożliwia nam dojazd do promu przepływającego
Wisłę pod Janowcem. Trudno. Wracamy do Celejowa na pyszną obiadokolację.
Gospodarze proponują nam wyjazd na zachód słońca na punkt widokowy na
Albrechtówce, kawałek za promem do Janowca. Jedziemy. Parkujemy auto w
Mięćmierzu, wg słów gospodyni „Mekce warszawskich vipów” i idziemy na punkt
widokowy ścieżką w sosnowym lesie. Przez chwilę można poczuć się jak w górach.
Miejsce widokowe jest fajnie, ciekawe widoki na Dolinę Wisły, ale niestety –
chmurki, które dotychczas dokazywały na niebie, rozproszyły się dając
„płaskie” obrazy zachodu słońca na prawie bezchmurnym niebie. Ale jak ostatnio
często powtarzam przy różnych okazjach – nie należy narzekać na warunki, ale
starać się wykorzystać jak najlepiej to, co się zastanie, więc na koniec kilka
zdjęć z zachodu słońca na Albrechtówce.
ruiny zamku w Janowcu
Nasz dwudniowy pobyt w Celejowie i Kazimierzu Dolnym dobiega końca, w
niedzielę wracamy do Krakowa po drodze zwiedzając Sandomierz. Kazimierz Dolny
to fajne i klimatyczne miejsce do zwiedzania. Jest to nieduże miasto, więc
pewnie można oblecieć całe w jeden dzień, ale rozłożenie zwiedzania na dwa dni
pozwala zrobić to bez niepotrzebnego zabiegania, ale też zajrzeć w miejsca
mniej oczywiste.
Sebastian Słota
Komentarze
Prześlij komentarz