Tarnica - Bukowe Berdo - Halicz
Bieszczadzka pętla z przyległościami.
źródło: mapy.cz
Od wycieczki na Tarnicę rozpoczynamy nasz bieszczadzki tydzień i wycieczką w
to samo miejsce się on kończy. Za pierwszym razem w pokonaniu bieszczadzkiej
pętli przeszkodził nam niesamowicie silny wiatr, więc na ostatek postanawiamy ponownie iść na Halicz i Rozsypańca.
W Krakowie trasa ta podczas planowania wycieczek w Bieszczady wydawała mi
się kwintesencją tych gór i najlepszym, co może mnie tu spotkać. Morze traw
rozległych połonin, głębokie doliny, widoki gór po horyzont i brak zabudowań
w dolinach - z tym mi się kojarzyła ta wycieczka.
Mapa planowanej trasy:
link do mapy online: https://en.mapy.cz/s/gevamorola
Tradycyjnie przyjeżdżamy dość wcześnie - na parkingu w Wołosatem oprócz
naszego auta jedynie kilka samochodów. Po drodze łapię jeszcze poranne klimaty
na zjeździe z Przełęczy Wyżniej.
Połonina Caryńska
Choć jest bardzo zimno, warunki są zgoła inne niż tu kilka dni temu, jest
nadzieja na piękny dzień. Skręcamy w lewo z asfaltowej drogi na niebieski
szlak wiodący na Przełęcz Pod Tarnicą i wkraczamy w krainę mglistego
poranka na podtarnickich łąkach, czyli coś co bardzo lubię.
Potem wchodzimy w piękny bieszczadzki las.
Po wyjściu z lasu ukazuje się nad nami błękitne niebo, zamiast silnego
wiatru i pomruków burzy z południa mamy początek słonecznego dnia. W
takiej przyjemnej atmosferze wędrujemy na Przełęcz Pod Tarnicą podziwiając
złote jesienne łąki. Ludzi jeszcze jest mało.
w stronę Bieszczad ukraińskich
Szeroki Wierch
Gdzieś w stronę Wetliny przebijają w dole mgły zalegające dolinę. Nie widać
ich dużo, ale stanowią obiecujący znak.
Z Przełęczy Pod Tarnicą nie idziemy prosto na Tarnicę, lecz podchodzimy
kawałek czerwonym szlakiem na znajdujący się po jej drugiej stronie szczyt
Tarniczki w masywie Szerokiego Wierchu. Za pierwszym razem to tu nas zwiało
ze szlaku i podjęliśmy decyzję o powrocie do Wołosatego.
Tym razem jednakże oczom naszym okazuje się piękne morze mgieł nad położoną
na północ Doliną Sanu. Warto było tu przyjść choć na chwilę.
W tak pięknych okolicznościach przyrody Ukochana postanawia i mnie zrobić
kilka pamiątkowych zdjęć. Czemu nie? Nie czuję się jak ten przysłowiowy
szewc, co bez butów chodzi, są wycieczki z których nie mam ani jednego
swojego zdjęcia i w niczym mi to nie przeszkadza, ale z drugiej strony
zawsze to miła pamiątka.
od Tarnicy po Połoninę Caryńską
Wracamy na przełęcz i idziemy na Tarnicę.
Tym razem spod krzyża mamy lepszą widoczność, aż po znajdujące się na horyzoncie
Bieszczady Ukraińskie. Widzimy też sznurek turystów podążających z
Wołosatego.
na Tarnicy
Kontynuujemy wędrówkę. Wkraczamy na piękne połoniny znajdujące się pomiędzy
Tarnicą i Krzemieniem.
Na Krzemień droga prowadzi po schodkach. Upierdliwe jest chodzenie po
nich, ale pamiętając zejście w deszczu i błocie do Wołosatego kilka dni
temu i fakt, że dzięki tym schodom pewnie uniknęliśmy zetknięcia z ziemią
i kałużami, nie narzekam. Taki urok. Rozglądając się zauważam za to
jeszcze jeden pozytywny aspekt tego rejonu - ścieżka nie jest rozdeptana
jak np. szlaki Czerwonych Wierchów, tylko wąską strużką prowadzi wzdłuż
łąk, zapewne również dzięki znajdującym się często na szlaku ogrodzeniom z
taśmy. Z daleka taka wąska ścieżka z poruszającymi się nią turystami
wygląda bardzo malowniczo.
Bieszczady ukraińskie - Wielki Wierch, Pikuj, Ostra Hora
Wijemy się ścieżką i my. Zastanawia mnie, czy będzie widoczna ścieżka granią
Krzemienia prowadząca aż pod Kopę Bukowską, co zaoszczędziłoby konieczności
późniejszego zejścia. Ścieżki nie ma, poza tym jesteśmy w Parku
Narodowym, chodzenie poza szlakiem jest ponadto nielegalne.
Na Bukowym Berdzie już tłoczno. Daje o sobie znać popularność Bieszczadów.
Teraz chcąc nie chcąc musimy wrócić się aż na Przełęcz Goprowską, aby
kontynuować wędrówkę bieszczadzką pętlą.
Skręcamy w lewo. Szlak łagodnie wznosi się pod górę pod grzbietem
Krzemienia, wokół fantastyczne widoki na okoliczne szczyty. Cytując Sonety
Krymskie Adama Mickiewicza „wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, wóz
nurza się w zieloność i jak łódka brodzi”. Choć to nie Krym, a nurzamy się z
żółciach i rudościach, skojarzenie jest jak najbardziej a propos.
Pogoda jest zmienna, momentami się mocno chmurzy. Widać, że taka „czapka z
chmur" wisi nad Bieszczadami, bo w Dolinie Sanu i na południu zdecydowanie jest więcej
słońca. Tu momentami jest wręcz buro. Ukochana się pyta, czemu robię zdjęcia
w tak „kiepską" pogodę, a ja po prostu staram się wyłapywać to, co
najlepsze z tej wycieczki. Pięknie tu.
Przechodzimy przez Halicz i znajdujący się tuż za nim Rozsypaniec.
Z Rozsypańca i ścieżki zejściowej widać jak na dłoni położony jeszcze
dalej na wschód wierzchołek Kińczyka Bukowskiego położony na granicy
polsko-ukraińskiej. Sam szczyt jest bardzo widokowy i dodatkowo prowadzi
na niego bardzo ciekawa trasa przez Połoninę Bukowską, niestety
nieudostępniona dla turystów po polskiej stronie Bieszczad. Na szczyt ten
można wyjść od ukraińskiej strony, wymaga to trochę zachodu i asysty
ukraińskiego pogranicznika na wycieczce, ale wg mnie rzecz jest warta
zachodu. Ciekawą relację z takiej wycieczki znalazłem na blogu Karpackie
Ścieżki, link
TUTAJ.
Kińczyk Bukowski
Z Rozsypańca kierujemy się właśnie na Przełęcz Bukowską mając po drodze
widok na ukraińskie Bieszczady. Na przełęczy stoją dwa
graniczne słupy (polski i ukraiński), a droga na Kińczyk jest zagrodzona,
trzeba obejść się smakiem.
na Przełęczy Bukowskiej
Teraz tylko długi, ośmiokilometrowy marsz czerwonym szlakiem do
Wołosatego. Po drodze widoki na Tarnicę, potem szlak znika w lesie, by
przed Wołosatem wyjść na łąki. Robi się już szaro i bardzo szybko się
ochładza - za to opadają wszystkie chmury i na koniec można podziwiać
masyw Tarnicy. Niechybnie zbliżamy się do końca wycieczki.
Szeroki Wierch i Tarnica
Nie udało się zrobić pętli na początek, zrobiliśmy ją na końcu
tygodniowego pobytu w Bieszczadach. Wrażenia z tej wycieczki mam zbliżone
do tych sprzed trzech dni z Rawek, tutejsze połoniny niezmiernie mi się spodobały, do postawienia „kropki nad i” brakuje mi tylko słońca
na Haliczu i Rozsypańcu.
Na drugi dzień idziemy na pożegnalny obiad do Smereka do restauracji o
intrygującej nazwie „Paweł nie całkiem święty” Przejeżdżaliśmy tam kilka
razy, dwa raty stołowaliśmy się w sąsiedniej restauracji, bo tu zawsze
była duża kolejka do restauracji i nie chciało się nam czekać. Tym razem
udaje się nam zasiąść przy stoliku z marszu i mogę powiedzieć tylko tyle,
że te kolejki są w pełni uzasadnione: jedzenie jest pyszne, świetnie
przyprawione i są spore porcje - zarówno głodomór, jak i smakosz wstaną
zza stołu niezmiernie zadowoleni, jeśli tylko nie przeszkadza im w
degustacji widok ogonka czekającego na zwolnienie miejsca.
A same Bieszczady? Zauroczyły mnie, przeżyliśmy tu fascynujący tydzień,
niestety nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich bieszczadzkich klasyków (np.
Połoniny Caryńskiej i grzbietu Bukowego Berda), jak również kilku innych
ciekawych miejsc (Jasło, Dział, Sine Wiry, Dwernik Kamień) ale mam nadzieję,
że to wszystko nadrobimy z nawiązką, bo pewnie będziemy wracać w te góry nie
raz. Kolejny wyjazd w Bieszczady w planie już w tym roku.
Sebastian Słota
Komentarze
Prześlij komentarz