Gabańka - Przechyba - Stary Wierch
Od poranka do wieczora.
Dwa dni po świetnej wycieczce na Spisz i kapitalnym wschodzie słońca na
Grandeusie wybieram się na Przechybę, trzecią już wycieczkę w Beskid Sądecki
podczas wrześniowych wakacji w Szczawnicy.
Do odbycia tej trasy inspirują mnie widoki na Pasmo Przechyby spod Durbaszki,
gdzie widać wysoko sięgające w górę łąki wznoszące się nad Szczawnicą i
Szlachtową. Trasę sobie ustalam następująco:
W tych dniach regułą są poranne mgły snujące się długo nad Szczawnicą i
Przełomem Dunajca. Sprawdzam w stosownych aplikacjach, że na wschód słońca na
Gabańce nie ma co za bardzo liczyć, bo słońce rano dość długo wschodzi nad
górami, więc się nie muszę zbierać bardzo wcześnie. Ale oczywiście mam chrapkę
na wyjście ponad morze mgieł, w związku z tym rano nie bardzo zwlekam z
wyjściem. Jest dość wcześnie, na tyle wcześnie, że nie jeżdżą jeszcze busy do
Jaworek, a z Google Street View wynika, że na początku zielonego szlaku nie
bardzo jest gdzie zaparkować samochód – jadę więc rowerem. Zgodnie z
przypuszczeniami w Szczawnicy gęsta mgła. Przypinam rower do poręczy mostu na
Grajcarku i ruszam w górę.
w drodze na Gabańkę
Ponad zabudowaniami szlak wchodzi na górskie łąki. Poruszam się póki co w
gęstej mgle,
która jednakże z każdym kwadransem się podnosi.
Szlak na chwilę znika w lesie, aż do przysiółka Gabańka znajdującego się pod
szczytem o tej samej nazwie. Znajduje się tam kilka domostw, jest też
opuszczony „sen dewelopera o potędze” w postaci domu wzniesionego w stanie
surowym. Nad domostwami znajduje się dość duża polana z widokiem na Pieniny
od Durbaszki po Trzy Korony i znajdujące się za nimi Tatry.
Pogoda dość dynamicznie się zmienia, zachmurzone zrazu niebo powoli ustępuję
błękitowi, oczywiście Szczawnica schowana jest pod mgłą.
Doskonale widoczne słowackie Tatry nagle chowają się za chmurami, najpierw
powoli, a potem już w całości.
Spędzam tu godzinę. Pora ruszać dalej. Za Gabańką ścieżka znika w lesie,
sporadycznie pojawiają się jakieś prześwity.
Na wierzchołku góry Łysiny po raz pierwszy widać schronisko na Przechybie i
charakterystyczną wieżę przekaźnikową.
Tatry
Koziarz
Za krzyżówką z niebieskim szlakiem ścieżka się wypłaszcza (modne ostatnio
słowo) i prowadzi przez zarastającą polanę, opisaną na tabliczce jako „Hala,
Dawna Polana Czeremcha”. Z jednej strony polana zarasta, a z drugiej widać
liczne wiatrołomy na grzbiecie Pasma Radziejowej.
Docieram do schroniska. Widoki spod niego nie urywają. Prawdę powiedziawszy,
myślałem o tym, żeby sobie tę Przechybę odpuścić, zejść z Gabańki do Doliny
Sielskiego Potoku i stamtąd dostać się na grzbiet Starego Wierchu, ale
różnica w odległościach i podejściach nie była znaczna (do doliny schodzi
się dość nisko). Tak że veni, vidi, vici i do baru.
Nad schroniskiem wznosi się wieża przekaźnikowa, niestety oprócz tabliczek z
zakazem wstępu wejścia strzeże ogrodzenie (to jeszcze pół biedy) oraz liczne
zwoje drutu kolczastego znajdujące się powyżej. Niestety. Wieża znajduje się
na wierzchołku Małej Przechyby, ale jedynymi atrakcjami wzniesienia jest
właśnie ona oraz tablica z informacjami przyrodniczymi. Wracam do schroniska
na coś ciepłego, cztery dni temu na Radziejowej było gorąco, wręcz upalnie,
teraz słońce miło przyświeca, ale nie grzeje – jest zdecydowanie lepiej.
Po posiłku na schroniskowym tarasie (bigos mógłby być lepszy) idę na
wierzchołek Przechyby, to parę minut spod schroniska. Stamtąd schodzę
czarnym szlakiem narciarskim do Szlachtowej. Czemu na tej trasie nie ma
wytyczonego szlaku pieszego, nie mam pojęcia. Znajomy dysponuje mapą sprzed
kilku lat, na której to zejście jest oznaczone jako niebieski szlak pieszy,
ale to chyba jakaś mapa-biały kruk, bo nigdzie indziej nie spotkałem się z
takim oznaczeniem. Na trasie też brak biało-niebieskich pasków. Nawiasem
mówiąc, Beskid Sądecki posiada dość rozbudowaną sieć szlaków narciarskich,
oznaczonych w terenie na pomarańczowo w odróżnieniu od szlaków pieszych,
znakowanych na białym tle.
Schodzę. Początek zejścia bardzo ciekawy i widokowy. Rzadki las, dużo
prześwitów. Żółte trawy miksują się ze stosunkowo świeżą zielenią drzew.
Tak, w tym roku jesień przyszła bardzo późno.
drzewo-ent
Przed Pieniążną szlak znika w lesie, miejscami prześwituje między drzewami
po lewej Radziejowa i Wielki Rogacz. Gdzieś z rejonu Świniarek dobiegają
godowe odgłosy łosi albo jeleni. Pustkowie.
Dochodzę w końcu na Stary Wierch. Tabliczka informacyjna znajdująca się przy
szlaku mówi, że wkraczam na Połoniny Szlachtowskie. Spotykam się z tym
określeniem po raz pierwszy, ale przekonacie się za chwilę, że określenie to
bardzo pasuje do krajobrazu tego rejonu.
To jest moja ostatnia wycieczka podczas dwutygodniowych wakacji w
Szczawnicy. Tak się złożyło, że nie byłem podczas tych wakacji ani razu na
Sokolicy i Trzech Koronach (za którymi zresztą nie przepadam), za to
intensywnie zwiedzałem szeroko pojęte okolice Małych Pienin i Jaworek (aż
sześć wycieczek w te rejony). Moja fascynacja tymi miejscami nie ustaje, a
po tych wakacjach nawet uległa wzmocnieniu. Myślę, że zdjęcia z zejścia ze
Starego Wierchu do Szlachtowej pozwolą wam zrozumieć to uczucie.
Przejście stosunkowo krótkiego odcinka (ok. 3 km) zajmuje mi trzy godziny i
to nie ze względu na trudności skalnej grani, hehe. Jak ostatnio powiedział
jeden z moich kolegów: „lubię chodzić samotnie w góry, bo się można
wyciszyć, nikt mnie nie pogania i mogę spokojnie cykać fotki”. A więc: lubię
chodzić samotnie w góry, bo się można wyciszyć, nikt mnie nie pogania i mogę
spokojnie cykać fotki. Bez dalszego przynudzania, przed wami historia
trzygodzinnego zejścia ze Starego Wierchu do Szlachtowej, rozpoczętego
pewnego wrześniowego popołudnia, a zakończonego zachodem słońca nad Trzema
Koronami i marszem o zmroku do Szczawnicy Górnej.
Bukowinki, Wysoka, Homole, Durbaszka
Przy okazji relacji z poprzedniej wycieczki na Radziejową została mi
zwrócona uwaga, że sama Radziejowa ujdzie, ale najciekawsze zdjęcia mam z
polanek nad Jaworkami na początku szlaku. Nie zdziwię się, jeśli oglądający
tę relację wysnują podobne wnioski – dla mnie też najpiękniejsze momenty tej
wycieczki to był poranek na Gabańce i wieczór nad Szlachtową, a sama
Przechyba to tak „może być”. Chyba nawet ciekawsze widoki były na początku
zejścia szlakiem narciarskim niż na samej Przechybie.
Spotkałem się gdzieś z opinią, że w Beskidzie Niskim i Sądeckim to co
najciekawsze leży w dolinach i na początkach podejść, a same wierzchołki,
często zalesione, są mało interesujące. W Beskidzie Niskim jeszcze nie byłem i
nie miałem się okazji o tym przekonać osobiście, choć lektura relacji z
wycieczek w Niski potwierdza tę opinię. W Beskidzie Sądeckim też trudno jej
odmówić racji – dwie ostatnie wycieczki: na Radziejową i na Przechybę chyba
potwierdzają tę prawidłowość.
Tym wpisem kończę serial pod tytułem „wrześniowe wakacje w Szczawnicy”. Po
odbyciu dwutygodniowej kwarantanny zwanej inaczej „pracą zdalną” ruszyłem
ponownie w góry, tym razem z Ukochaną, na nasze skrócone, tygodniowe wakacje w
kolejne fascynujące miejsce - Bieszczady.
Kłaniam się nisko
Sebastian Słota
Przeczytałam całą relację z przyjemnością. Bardzo ciekawy wariant zejścia z Prehyby - dzięki za podsunięcie pomysłu na wycieczkę, gdy będę się wybierać w tamte okolice. W najpiękniejszej porze dnia wylądowałeś w najlepszym miejscu wycieczki - zdjęcia tak zachęcają, że aż chciałoby się tam iść.
OdpowiedzUsuńI tak jak pisałeś - najciekawsze są początki i zejścia. Już mam też od dawna upatrzone okolice Jaworek na eksplorację, ale zbyt rzadko tam bywam, by udało się rozeznanie przeprowadzić. Jednak co urlop na miejscu, to urlop - jest pole do popisu.
I tak podsumowując, bardzo Ci się ten urlop udał, nawet jak nie można było z wiadomych względów pojechać gdzieś dalej. Czyli jeszcze sporo do odkrycia jest w samej choćby Polsce.
Jak ktoś ma daleko do Szczawnicy to kilkudniowy wyjazd, a może nawet dwutygodniowe wakacje to jest ciekawa opcja. Problemem w kwestii jednodniowych wyjazdów jest jednopasmowa droga do Krościenka, która lubi się korkować wieczorem w słoneczny weekend - korki na Zakopiance to przy tym pikuś.
UsuńA Szczawnica to był naprawdę spontaniczny wybór, ze względów covidowych i zawodowych (żona zmieniała pracę) nie mogliśmy pojechać do Rumunii w lipcu, z przyczyn losowych rozsypał mi się tydzień wcześniej wrześniowy wyjazd do Terchowej, na który się strasznie napaliłem i snułem już daleko idące plany wycieczkowe.
Jak się okazało "wybór pocieszenia" był strzałem w dziesiątkę, a pogoda faktycznie trafiła się rewelacyjna.
Zawsze fajnie się czyta komentarze, zdjęcia interesujące, wraca się do miejsc, które były już odwiedzane, bardzo, bardzo piękny Beskid, K
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Cieszę się, że niezmiennie się podoba.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń