Pocztówka ze Szczawnicy
Dzień po cepersku.
Po czterech górskich wycieczkach podczas wakacji w Szczawnicy przychodzi
czas na dzień odpoczynku na łonie uzdrowiska. Ma być sielsko, spokojnie i
apetycznie.
Na początek wizyta w Parku Dolnym, zrewitalizowanym w ramach kompleksowego
programu odbudowy uzdrowiska, nieco podupadłego po przemianach ustrojowych.
Za twórcę szczawnickiego uzdrowiska uznaje się Józefa Szalaya. Odziedziczył
on szczawnickie włości po ojcu w 1839. Jego ambicją było zbudowanie w
Szczawnicy uzdrowiska dorównującego europejskim kurortom. Za jego życia
zostały tu zbudowane pierwsze Łazienki, restauracje, pijalnie wód
mineralnych i pensjonaty. Pierwsze budynki powstałe przy udziale właściciela
uzdrowiska nosiły cechy stylu klasycystycznego, w obiektach powstających
później Szalay chętnie wprowadzał motywy „alpejskie”, wzbogacone bogatą
drewnianą ornamentyką szczytów dachów, balustrad balkonów i werand, co
później stało się wyznacznikiem charakterystycznego, zwanego „szczawnickim”
stylu. Szalayowi też przypisuje się oznaczanie domów obrazkowymi godłami,
mającymi na celu oznaczanie kwater o podniesionym standardzie, ułatwiające
kuracjuszom wybór miejsca na czas pobytu w kurorcie. Warunkiem otrzymania
godła był remont chałupy prowadząca do poprawy warunków mieszkaniowych.
Prymitywne góralskie domy –bez podłóg, bez szklanych okien, z paleniskiem
pozbawionym komina zostawały „ucywilizowane”, zwiększając tym samym komfort
przebywających w nich kuracjuszy. Godła takie, w postaci malowidła i napisu
np. „Pod matroną”, „Pod dzwonem”, czy „Pod topolą” wisiały na domostwach, 28
takich godeł dotrwało do dni dzisiejszych.
Po śmierci Józefa Szalaya w 1876 na mocy jego testamentu uzdrowisko przejęła
Polska Akademia Umiejętności, która w 1909 sprzedała uzdrowisko hrabiemu
Adamowi Stadnickiemu, który rozpoczął proces modernizacji uzdrowiska.
Po II wojnie światowej uzdrowisko zostało znacjonalizowane, a w jego
krajobrazie pojawiły się liczne sanatoria branżowe m.in. „Hutnik”, „Górnik”,
czy „Papiernik”. Po 1989 roku, w związku z przemianami ustrojowymi wiele z
tych obiektów podupadło, choć na szczęście skala tego podupadnięcia było
dużo niższa niż choćby znajdującego się w Beskidzie Sądeckim uzdrowiska
Żegiestów-Zdrój, które praktycznie zakończyło działalność, a budynki popadły
w ruinę.
W 2005 roku uzdrowisko odzyskali spadkobiercy hrabiego – pochodząca z
Francji rodzina Mańkowskich. Nowi właściciele systematycznie realizują
kolejne inwestycje, starając się odnowić stare obiekty z zachowaniem stylu
architektonicznego Szczawnicy.
Tyle historii, wracam do ledwie co
rozpoczętego spaceru. Park Dolny, znajdujący się przy głównej ulicy
Szczawnicy (ul. Główna, przechodząca w górnej części Szczawnicy w ul.
Szalaya, a jakże) vis a vis dawnego dworca autobusowego, też został
odnowiony staraniem rodziny Mańkowskich w stylu parku-ogrodu.
Po drugiej stronie parku znajduje się posiadająca wieloletnią tradycję
lodziarnia „U Jacaka”. Dawniej charakterystycznym obrazkiem była długa
kolejka stojąca po lody, teraz kolejki są zdecydowanie mniejsze. Gdy kupiłem
te lody, to zrozumiałem czemu, w porównaniu np. z wyrobami wielu krakowskich
lodziarni, znakomitych zresztą, lody te były jakieś wodniste i mało
wyraziste. Niestety kolejne kultowe miejsce, które nie wytrzymało próby
czasu.
Po wyjściu z parku idę wzdłuż ulicy Głównej mijając kilka budynków w
„szczawnickim” architektonicznym stylu. Część z nich jest w dobrym stanie,
choć oczywiście daleko im do alpejskiego standardu, ale są też w centrum
Szczawnicy zaniedbane budynki czekające na swego inwestora.
W budynku Willi Temida kiedyś była poczta, był sklep sportowo-turystyczny,
teraz daleko mu do świetności.
Idę na kawę do kawiarni „Eglander Caffe”. Ponoć serwują tu również pyszne
tiramisu. Wnętrze kawiarni urządzone jest w stylu retro, a tiramisu
rzeczywiście jest godne polecenia.


Ulica Zdrojowa prowadzi w górę do znajdującego się tam centrum uzdrowiska –
Placu Dietla. Po drodze mijam restaurację „Obiady Domowe Pod Siekierkami”,
do której w sezonie ustawiają się duże, a nawet bardzo duże kolejki. Widzę,
że restauracja wzbogaciła się o stoliki znajdujące się na placu za
budynkiem, co ułatwia stołowanie się większej liczbie chętnych. Byłem tam
kilka dni temu, było smacznie. Na balkonie budynku widać jedno z szalayowych
godeł, od którego nazwę wzięła restauracja.
Po drugiej stronie ulicy widać trzygwiazdkowy hotel „Nawigator” powstały
zapewne z jakiegoś PRL-owskiego domu wczasowego, o elewacji przypominającej
mi nieco krakowski Hotel Forum.
Na Placu Dietla pijalnia wód, przeniesiona do pierwotnego miejsca z budynku
znajdującego się kiedyś w połowie ul. Zdrojowej, Cafe Helenka, Piwnica
Zbójnicka, sklep spożywczy, prawdziwe uzdrowiskowe city.
Za Placem Dietla zaczyna się Park Górny, mający bardziej leśny charakter niż
Park Dolny.
Znajduje się tu m.in. „Hotel Park Modrzewie”, powstały w wybudowanej przed
II wojną światową Willi Pod Modrzewiami utrzymanej w modernistycznym stylu,
trwa przebudowa sanatorium „Hutnik” pochodzącego z lat 70 w nowoczesny
hotel, można też podziwiać pięknie odnowiony budynek inhalatorium.
Ale w uzdrowiskowej części Szczawnicy oprócz tych odnowionych i
remontowanych obiektów można jeszcze natknąć się na kilka zaniedbanych i
opuszczonych, pochodzących zarówno z XIX i początku XX wieku, jak i z czasów
PRL. Jeszcze sporo jest do zrobienia.

Z górnej części Parku Górnego wychodzi się na szczawnickie połoniny. Dalej
w górę można iść ciekawą, bezszlakową trasą na Bereśnik, ale ja dziś
przecież mam ceperski dzień. Schodzę na dół do uzdrowiska. Z połonin
ciekawe widoki na Pieniny i nie tylko.
Robię się głodny, trzeba iść na obiad. Skuszony reklamami umieszczonymi w
kilku miejscach Szczawnicy wybieram się do pięknie odnowionego Dworku
Gościnnego i znajdującego się w nim Jazz Baru. Składam zamówienie i w
oczekiwaniu na obiad kręcę się po obiekcie, w którym w lepszych czasach
odbywają się koncerty i inne imprezy. Ciekawe, czy grywają tu jacyś
jazzmani, w każdym razie teraz taka muzyka sączy się z głośników.
Na tych rozkoszach kulinarnych kończę już relację z mojego relaksującego spaceru po Szczawnicy, na drugi dzień znowu trzeba będzie iść w góry. Dobrze, że to w sumie zdrowy nałóg, bez skutków ubocznych.
Sebastian Słota
Komentarze
Prześlij komentarz