Wahalowski Wierch i Jawornik
W Beskidzie Niskim dominują zalesione szczyty, ale w rejonie Komańczy znajduje
się kilka gołych i widokowych wierzchołków. Wahalowski Wierch jest jednym z
nich.
W czasie dwutygodniowego pobytu w Wetlinie oprócz zwiedzania Bieszczad mam też
w planie kilka wycieczek we wschodnie rejony Beskidu Niskiego - dojazd z
Wetliny w rejon Komańczy zajmuje około godziny, z kolei są to tereny położone
zbyt daleko od Krakowa, by wybrać się tam na jednodniówkę. W tym roku byłem
pierwszy raz w Beskidzie Niskim i te góry mnie tak zauroczyły, że nie
wyobrażałem sobie nie wykorzystać wakacji w Wetlinie na zwiedzanie tych gór.
Dzień po wycieczce na Jasło w Bieszczadach wybieramy się samochodem do
Komańczy na Wahalowski Wierch, niewielką górę o magicznej wysokości 666 metrów
n.p.m., a następnie na tereny nieistniejącej już wsi Jawornik.
źródło: mapy.cz
W drodze do Komańczy zatrzymujemy się na znajdującej się 6 km za Cisną
Przełęczą Przysłup gdzie zaraz przy drodze stoi wieża widokowa
Szczerbanówka. Nazwa wieży nawiązuje do nieistniejącej już miejscowości.
Wieża jest niezbyt wysoka, ma tylko 9 metrów wysokości ale wznosi się ponad
okoliczne drzewa i pozwala dojrzeć z tego miejsca Smerek, Połoninę
Wetlińską, Hyrlatą i Jasło.
Parkujemy samochód w Komańczy na placu po drugiej stronie hotelu „Pod
Kominkiem” Jest niedziela, piękna pogoda, ale nie widać tutaj żadnego ruchu
turystyki pieszej. Głównym magnesem przyciągającym turystów do Komańczy jest
klasztor Nazaretanek, gdzie w latach 1955-56 internowany był prymas Polski
Stefan Wyszyński, choć są to głównie turyści autokarowi z wycieczek
objazdowych po Bieszczadach i Podkarpaciu.
Pierwszy odcinek wycieczki to spacer asfaltową drogą. Jak to w Beskidzie
Niskim ruch samochodowy jest mały. Wiejsko-sielski krajobraz. Przed wejściem
na szlak mijamy po drodze dwie cerkwie - pierwsza to cerkiew greckokatolicka
pw. Opieki Najświętszej Marii Panny. Cerkiew jest zamknięta i nie ma
możliwości jej zwiedzania.
Druga cerkiew to piękna drewniana cerkiew Opieki Matki Bożej wraz z
cmentarzem położona przy niebieskim szlaku, którym potem będziemy wędrować w
górę (albo w górkę, bo nie ma tu dużych przewyższeń).
Pierwsza cerkiew prawosławna w Komańczy istniała już w XVI wieku, wzmianka o
niej pochodzi z 1565 roku. Cerkiew spłonęła w 1800 roku, jednak w ciągu
następnych pięciu lat została ona odbudowana. Niestety odbudowana cerkiew
spłonęła w niewyjaśnionych okolicznościach 13 września 2006 roku – odbudowana
świątynia jest jej wierną repliką. W zachowanej z pożaru wieży dzwonnicy,
zbudowanej w 1834 roku, znajduje się obecnie sklepik z pamiątkami.
Akurat w cerkwi kończy się msza święta, więc czekamy ze zwiedzaniem na jej
koniec. W międzyczasie oglądamy otoczenie cerkwi.
Msza się kończy, wchodzimy do środka. Wnętrze tej małej cerkwi robi duże
wrażenie.
Po zwiedzeniu cerkwi idziemy niebieskim szlakiem w stronę Wahalowskiego
Wierchu. Ścieżka prowadzi łąkami łagodnie w górę, krajobrazy są typowe dla
Beskidu Niskiego. Jak ktoś już dojrzał do tego typu widoków, to nie może mu
się nie podobać.
Przed wejściem szlaku w las znajduje się przy nim niewielka platforma
widokowa wysokości niecałych dwóch metrów. Nie wiadomo po co została
postawiona, skoro lepsze widoki na górski krajobraz są ze znajdującej się za
nią łąki. Może była jakaś kasa dotacji do przepalenia?
Wchodzimy w las i idziemy 2,5 km pomiędzy drzewami aż pod Popową i
Wahalowski Wierch. Jest w miarę płasko, na drodze zalega sporo błota, z
czego słynie Beskid Niski. Cała leśna trasa przypomina niezbyt trudny tor
przeszkód albo komputerową grę platformową, ale generalnie radzimy sobie z
błotem bez problemów. Potem wychodzimy na otwartą przestrzeń.
Suliła
Przed nami Wahalowski Wierch - nie jest on wyraźnie zaznaczony, gdyby nie
słupek z tabliczką, mniej wprawny turysta mógłby go przeoczyć, ale przecież
piękno Beskidu Niskiego nie polega na dużych przewyższeniach i stromych
górskich zboczach, nie ten target. Ukochana jest pierwszy raz w tych górach, zauważa że nawet się nie spociła przy wychodzeniu tutaj, a widoki
kojarzą się jej z okolicą Jaworek. Jak dla mnie dobrze skojarzenie.
pasmo graniczne - Danawa, Mały Bukowiec, Pasika
po prawej Wahalowski Wierch
Na Wahalowskim Wierchu robimy sobie postój. Ukochana czeka na mnie na
ławeczce, ja schodzę kawałek w dół ścieżką prowadzącą do Czystogarbu, bo
ścieżka ta wygląda na interesującą i jak się okazuje, słusznie.
na horyzoncie Kamień
Z Wahalowskiego Wierchu (aż głupio napisać „z wierzchołka") schodzimy w dół
przez tereny nieistniejącej wsi Jawornik. Dawniej zabudowania wsi wznosiły
się od Doliny Osławicy, aż pod Wahalowski Wierch, wg mapy.cz żółty szlak
prowadzi przez tereny górnej część dawnej wsi, obecnie już zarośnięte. Szlak
szlakiem, a widoki widokami, nie będziemy przedzierać się przez chaszcze w
poszukiwaniu resztek wsi, tym bardziej że przebieg ścieżki jest tam mocno
umowny, a ja wolę obejrzeć krajobraz łagodnych wzgórz Beskidu Niskiego.
Sprawdzam tylko na mapie, czy nie ominiemy znajdującego się na terenie
dawnej wsi cmentarza i cerkwi. Nie, są dużo niżej, w porządku. Idziemy
łąkami.
za nami płaski jak stół Wahalowski Wierch
Przy zejściu do Doliny Jawornika mijamy zaznaczoną na mapie Chatkę w
Jaworniku. Znad ogniska przed chatą unosi się strużka dymu, wygląda na to że
jacyś turyści w niej mieszkają.
Ścieżka Doliną Jawornika należy raczej do niszowych, ale jest wyraźna - w
górnej części przyjemnie się teraz idzie po dywanie opadniętych liści.
Pojawiają się gdzieniegdzie problemy z błotem, ale tragedii nie ma.
Wieś Jawornik powstała w XVI wieku. Istniała tu samodzielna parafia unicka,
która w XIX wieku liczyła ok. 400 mieszkańców. We wsi znajdowały się aż 4
karczmy prowadzone przez Żydów, sklep i dentysta. Po II wojnie światowej
mieszkańcy wsi wyjechali na Ukrainę, a pozostawione domy i budynki
gospodarcze zostały częściowo rozszabrowane, a ich resztki zniszczały z
biegiem lat.
We wsi znajdowała się zbudowana w XIX wieku cerkiew pw. św. Dymitra. Po II
wojnie światowej została rozebrana, jak większość tutejszych domostw. Do
dzisiaj zachowały się widoczne fundamenty cerkwi. Na ich środku stoi obecnie
niewielka drewniana kapliczka.
Po drugiej stronie drogi znajduje się cmentarz parafialny. Znajdują się na
nim zarówno stare groby i jak nowe, pochodzące z czasów powojennych.
Wszystkie nagrobki są opisane cyrylicą, co dla współczesnych grobów jest dla
mnie pewnym zaskoczeniem.
Wydawać by się mogło, że w dół doliny, za cerkwią i czynnym cmentarzem droga
będzie trochę lepsza i owszem jest tak przez krótki kawałek, ale potem znowu
pojawia się miejscami błotko, raz nawet dość upierdliwe. Są tu jednak
miejsca piękne.
W miarę schodzenia w dół doliny droga zmienia się na porządną gruntową.
Stanowi dojazd do kilku domków znajdujących się na jednej z polan.
Dochodzimy do asfaltowej drogi, którą wracamy do Komańczy. W planie mamy kawę,
a może też zjedzenie czegoś w kawiarence „Eden”, ale pan stojący za bufetem
(chyba właściciel) uprzejmym głosem informuje nas, zanim jeszcze zdążyliśmy
cokolwiek powiedzieć, że jemu się kończy sezon, niedługo będzie zamykał i mało
co mu już zostało do jedzenia i bardzo mu przykro, ale nas nie obsłuży. Bardzo
to dziwny sposób prowadzenia biznesu, bo z jego słów wynika, że jednak coś mu
zostało - a nóż by nam spasowało i byśmy mu pomogli w zamykaniu interesu.
Najwyraźniej nie ma smykałki do biznesu.
Nie jesteśmy jakoś strasznie głodni, postanawiamy pojechać do Cisnej, do
kultowej „Siekierezady". Postanowiliśmy sobie wcześniej, że na wakacjach w
Bieszczadach nie będziemy stołować się w knajpach w weekendy, bo są wtedy duże
kolejki do wolnych stolików, ale przecież plany są po to, żeby je modyfikować.
W „Siekierezadzie" faktycznie jest duża kolejka. Zamawiamy coś, co jest
opisane jako potrawa regionalna i zwie się tarciuchem ziemniaczanym. Do wyboru
jest kilka rodzajów sosów. Z tym potrawami regionalnymi w Bieszczadach to jest
trochę tak, jak w Karkonoszach - i tu i tam mieszka ludność napływowa po
powojennych przesiedleniach, ciężko o zachowanie ciągłości kulturowej
przejawiającej się choćby w tradycjach kulinarnych.
Po zamówieniu jedzenia w bufecie dostajemy numerek w kształcie siekiery.
Obsługa wywołując osoby do odebrania zamówień krzyczy do mikrofonu „siekiera
siedem", „siekiera osiemnaście", „siekiera dziesięć" itp. Myślę, że w ich
domach jest zakaz używania słowa „siekiera". Zamówienie odbieramy dość szybko,
pewnie dlatego, że większość klientów zamawia tego tarciucha lub placki
ziemniaczane „po bieszczadzku", czyli z gulaszem, więc kuchnia przygotowuje te
potrawy taśmowo.
Zamówiony regionalizm okazuje się być babką ziemniaczaną, daniem popularnym na
Suwalszczyźnie i Podlasiu (też polska „ściana wschodnia”), powstałym w wyniku
upieczenia masy ziemniaczanej w foremce do ciasta. Dostajemy trzy grube
plastry polane sosem i podane z surówką. Jedzenie jest smaczne, porcja jest
duża.
Ja wcześniej nasyciłem się pejzażami Beskidu Niskiego, dla Ukochanej było jednak trochę za płasko (nie dojrzała jeszcze), a teraz z pełnymi
brzuszkami wracamy na kwaterę do Wetliny.
Sebastian Słota
Komentarze
Prześlij komentarz